Przeczytaj wywiad z Pawłem Pollakiem, napisz, o czym może być jego kolejne opowiadanie i wygraj najnowszą książkę „Między prawem a sprawiedliwością”!
– Jakie studia Pan ukończył? Czym się Pan zajmował zaraz po studiach, a czym zajmuje się Pan teraz?
Ukończyłem filologię szwedzką na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Był to kierunek przygotowujący do pracy też z drugim językiem obcym, niemieckim lub angielskim, i po studiach uczyłem w szkole niemieckiego. Dorabiałem przy tym jako tłumacz przysięgły szwedzkiego, ale mimo usilnych prób nie udało mi się zadebiutować jako tłumacz literatury. Po czterech latach rzuciłem szkołę i skupiłem się wyłącznie na tłumaczeniach. W końcu dostałem też od wydawnictwa książkę do przełożenia. Ponieważ było to dwudzieste siódme wydawnictwo, do którego się zgłosiłem, nie wybrzydzałem, że to nie literatura szwedzka, tylko książka austriackich ufologów. W UFO nie wierzę, ale powiedziałem sobie, że tłumacz jest jak aktor odtwarzający czarny charakter: ma dobrze odegrać swoją rolę,, a nie marudzić, że ma inne poglądy. I z perspektywy czasu jestem zadowolony, że tak wyszło, bo na tych książkach o UFO zwyczajnie nauczyłem się tłumaczyć. Dzięki tej wprawce nie muszę się dziś wstydzić swojego pierwszego przekładu z literatury szwedzkiej. Do tego doszła premia w postaci rewelacyjnej zabawy na filmie „Faceci w czerni”, bo rozszyfrowałem wszystkie żarty, dowcipy i wycieczki pod adresem ufologów, dla przeciętnego widza połowa z nich jest niezrozumiała. A wracając do mojej pracy, to obecnie dalej jestem przysięgłym, tłumaczę literaturę szwedzką i piszę książki.
– Czy język szwedzki, w porównaniu np. do angielskiego, jest w Pana odczuciu trudnym językiem?
Ma łatwiejszą gramatykę, a trudniejszą wymowę, co może bardziej uwidacznia się w porównaniu z niemieckim. Szwedzki jest językiem samogłoskowym, polski (i niemiecki) spółgłoskowym przez co Polakom duże trudności sprawia wymowa.
– Co Pan sobie najbardziej ceni w pracy tłumacza?
Jej istotę, pracę nad tekstem. Poza tym odpowiada mi natura tego zajęcia, nie nadaję się do zawodów, które wymagają ciągłego kontaktu z ludźmi, działania ad hoc. Swego czasu króciutko byłem dziennikarzem i męczyło mnie, że nie mogłem sobie zaplanować wieczorem, co będę robił następnego dnia. Lubię pracować w ciszy i spokoju, a sam etap tłumaczenia mi to zapewnia. Potem jest trochę gorzej, kiedy trzeba przepchnąć książkę przez wydawnicze procedury, ale wynagradza to satysfakcja z opublikowanej książki z tym mniej ważnym nazwiskiem na stronie tytułowej.
– Jak wygląda praca nad tłumaczeniem książki? Z którego tłumaczenia jest Pan najbardziej dumny?
Książkę dostaję od wydawnictwa albo sam coś wybieram. W tym pierwszym przypadku nie zawsze ją znam, ale uprzednie czytanie nie jest potrzebne. Tłumaczenie jest najbardziej wnikliwą lekturą. Mówi się, że tylko dwie osoby tak naprawdę znają książkę: autor i tłumacz. Krytyk już nie, bo ten często dopisuje do niej treści, które pisarzowi w ogóle nie przyszły do głowy. Samo tłumaczenie dzielę na dwa etapy: w pierwszym przekładam (i „przepisuję”) powieść, w drugim sprawdzam i dopracowuję ten surowy przekład, czytam akapit po akapicie, najpierw bez oryginału, żeby ustalić, czy polski tekst dobrze brzmi i czy nie zaplątały się w nim obce konstrukcje, jeśli trzeba nanoszę poprawki, a potem porównuję jeszcze z oryginałem, czy przekład jest z nim zgodny. Oba etapy są równie ważne i zajmują mi mniej więcej tyle samo czasu.
A najbardziej jestem dumny z „Opowiastek” Hjalmara Söderberga. Przejrzysty i klarowny język Söderberga jest niezwykle trudno oddać po polsku, co zgodnie potwierdzają wszyscy tłumacze, bo większość próbowała się z nim zmierzyć. Trzeba się napracować, żeby nie wyszło coś prymitywnego. Przykładowo w opowiastce „Papinianus z ojców kościoła” pada stwierdzenie, że paryskie kobiety są „piękne i zachłanne”. W oryginale jest słowo, które w dziewięciu przypadkach na dziesięć tłumaczę jako „chciwe” i w ogóle się nad nim nie zastanawiam. Tu musiałem się zatrzymać i poszukać czegoś innego, bo „chciwe” źle brzmiało. I tak jest u tego autora ciągle. A że w „Opowiastkach” tego typu przeszkód było więcej niż w innych utworach, to i mam większy sentyment do tej książki.
– Często Pan bywa w Szwecji? Czy upodobania czytelnicze Szwedów różnią się od upodobań Polaków?
Dosyć rzadko, ostatnio tylko na Targach Książki w Göteborgu. Co do upodobań czytelniczych mogę powiedzieć jedynie o swoich wrażeniach, które nie muszą się pokrywać ze stanem faktycznym, bo żadnych badań socjoliterackich nie prowadziłem. Po literaturę anglosaską i głośne bestsellery obie nacje sięgają równie chętnie, rodzimą literaturę bardziej doceniają Szwedzi, Polacy są do własnych autorów uprzedzeni, co czasami skutkuje zdziwionymi komentarzami: „Zabrałem się za tę książkę, bo nic innego nie miałem pod ręką, a tymczasem okazuje się, że jest świetna!” Z kolei na naszą korzyść wypada zainteresowanie małymi literaturami: my czytamy całkiem sporo szwedzkiej literatury (i to stwierdzenie będzie prawdziwe, nawet jeśli pominiemy kryminały), oni polskiej właściwie nie znają. I ostatnia różnica: szwedzki kryminał był i jest potęgą, nasz w sumie dopiero rozwija skrzydła, za to w Szwecji praktycznie w ogóle nie istnieje tak popularna u nas fantastyka.
– Nie myślał Pan o tym, aby również swoje powieści przełożyć na szwedzki i wydać je tam :)?
Jest to niewykonalne, bo przy tłumaczeniu literatury obowiązuje żelazna zasada, że tłumaczy się wyłącznie na język ojczysty, nigdy na nauczony. Nie jest to żaden wymóg prawny, tylko zdroworozsądkowy. Jeśli ktoś, kto nawet biegle posługuje się językiem obcym, uważa, że może nań tłumaczyć literaturę, to przypomina fantastę, który chce boeingiem polecieć na Marsa. Sprzęt świetny, tylko do takiej wyprawy niewystarczający. Dlaczego? W warstwie językowej tłumaczenie jest trudniejsze niż pisanie. Jeśli we własnej książce wyjdzie mi kulawe zdanie, poprawiam je, ale jeśli nie uda się poprawić, skreślam i piszę zupełnie nowe. W tłumaczeniu nie mam możliwości skreślenia, bo wiąże mnie oryginał, muszę gimnastykować się tak długo, aż to kulawe zdanie nabierze zgrabności. A teraz proszę spojrzeć, ile osób jest w stanie zrobić tę łatwiejszą rzecz: napisać książkę w języku innym niż ojczysty – absolutne wyjątki. Zdolnych do tłumaczenia będzie jeszcze mniej.
Dziękujemy za rozmowę.
Podstawę najnowszej książki Pawła Pollaka stanowią dylematy etyczne:
1) jaka jest odpowiedzialność moralna osoby, która świadomie zaraża partnera wirusem HIV, czy zemsta partnera jest usprawiedliwiona?
2) czy można poświęcić życie człowieka w imię ratowania innych, a jeśli uznamy, że tak, czy mamy prawo dokonać wyboru, oceniając, czyje życie jest bardziej wartościowe?
3) czy eutanazja jest dobrym wyborem, czy miłość do jednej osoby usprawiedliwia podłość wobec innych?
4) czy kazirodczy gwałciciel i wielokrotny morderca nieodczuwający żadnej skruchy rzeczywiście zasługuje na uniknięcie kary śmierci?
Chcesz wygrać „Między prawem a sprawiedliwością”? Pod tym wywiadem zostaw komentarz i zaproponuj dylemat, który mógłby stać się kanwą piątego opowiadania w zbiorze „Między prawem a sprawiedliwością”. Czekamy na kontrowersyjne pomysły, a trzy najlepsze wybierze Paweł Pollak. Ich autorzy zostaną nagrodzeni egzemplarzem książki.
Jednocześnie informujemy, iż autor zastrzega sobie prawo do skorzystania z przedstawionych pomysłów 🙂
Na komentarze wraz z podaniem adresu mailowego, czekamy do 12 czerwca 2011, do godziny 24:00. Wyniki ogłosimy 15 czerwca.